Spadek, czyli po co Lechii ligowy czyściec

Nie chcę patrzeć na tabelę. Nie szukam już różnych kalkulacji i nie sprawdzam ile to procent szans na utrzymanie Lechii pozostało. Staram się patrzeć trzeźwo. A widok nie jest przyjemny. Nawet po długim zastanowieniu ciężko znaleźć choćby jeden atut, który dawałby nadzieję. Organizacja? Katastrofa, klub w rozsypce, w zarządzie został tylko wiceprezes. Teraz wstawili jakiegoś faceta, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że już nie leci z nami pilot.

Czy czuwa gdzieś tam doświadczony, specjalizujący się w podnoszeniu drużyn z kolan trener? Niestety, za całość odpowiada  facet, co usiadł na ławce w poważnych zawodach ledwie czterdzieści kilka razy i nigdy nie widział meczu polskiej ligi (co go jeszcze nie skreśla, ale „nie tu” i „nie teraz”). Forma piłkarzy? Poproszę następne pytanie. Zdrówko? Nie dopisuje, z wszystkich dwóch piłkarzy nie bojących się pójścia na wojnę na murawie trzyma się tylko Łukasz Zwoliński, bo Conrado ogląda rundę z trybun. Może chociaż duch zespołu? Mobilizacja? Determinacja? Nie za bardzo… Dobry terminarz? Niestety również nie. Gwarancja, że jakiejś szansy na punkty nie odbierze nam walkower, bo ochrona nie stawi się na meczu? Dajmy spokój. Nie chcę się znęcać, ale pozostaje już w zasadzie tylko interwencja z zaświatów. Może pan Roman Rogocz zorganizuje tam jakąś inicjatywę i wstawi się za Lechią? Bo właśnie kończy się matematyka, a zaczyna świat zdarzeń nadprzyrodzonych. Potrzebujemy cudu.

Roman Rogoczi Roman Korynt, legendy Lechii Gdańsk

A skoro jest tak źle, to trzeba zacząć myśleć jak ten dramat spożytkować. Czy to może się Lechii przydać? Co zrobić, aby się przydało. Żeby to nie było bez sensu. Poniższy tekst to nie jest gotowy przepis na smaczny rosół, ale możemy pomyśleć co można byłoby wrzucić do garnka, żeby móc potraktować tą piłkarską zupę serio. Co powinna robić Lechia, by wreszcie ruszyć do przodu. Zapomnijmy na chwilę o kwestiach właścicielskich, nikt nie wie jak to się potoczy i nie ma co się teraz nad tym rozwodzić. Skupmy się na pomysłach na odrobienie strat na polu organizacji klubu oraz na ratowaniu jego wizerunku.

Przede wszystkim Lechia musi zrobić rachunek sumienia i zmienić całkowicie spojrzenie na swoje otoczenie. „Zacząć od nowa” nie oznacza znalezienia jakiegoś dobrego wujka, który spadnie z kosmosu i rozwiąże wszystkie nasze problemy. Lechia musi się zmienić znacznie głębiej. Popuśćmy trochę wodze fantazji.

Pieniądze

Tu zazwyczaj kryją się najgorsze koszmary wielu ludzi. Zaraz po słowie „spadek” czai się to słowo: pieniądze! Mało pieniędzy! I nikomu nie trzeba w dzisiejszych czasach nic więcej tłumaczyć. Powiesz „mało pieniędzy” i już wszyscy trzymają się ściany, już trzeba ich cucić. Proponuję jednak – ochłońmy. To będzie trudna sytuacja, ale chciałbym głośno i wyraźnie zaznaczyć: Warta Poznań walczy w Ekstraklasie o puchary z 8 milionami budżetu. Tak, słownie: osiem milionów.

Zaraz, zaraz. Czy przypadkiem Lechia od miasta nie dostaje 10 baniek? Otóż właśnie. Problemem nie jest mały budżet, tylko to co robisz z tym, co masz do dyspozycji. Jeśli jesteś niegłupi, szanujesz otoczenie i przykładasz się do pracy, to i z kilku milionów zrobisz sprawny klub. Złotych kranów nie będzie, ale nie o krany tu chodzi.

Nie mam zielonego pojęcia jakie kontrakty mają obecni piłkarze, jakie inne zobowiązania będzie miał klub po spadku. Nie zamierzam prowadzić tu skomplikowanych wyliczeń. Pewnie będą potrzebne, ale na razie nie należy dzielić skóry na osaczonym przez wierzycieli niedźwiedziu. Niech na razie niedźwiedź sam dobrze policzy. Wiem jedno, nie ma tu tajemnic. Mówiąc prosto – trzeba brać się do pracy. Uczciwej…

W załączeniu „Plan Rozwoju Warty Poznań 2020 – 2023”. Mimo zdjęcia na okładce radzę przejrzeć bardzo dokładnie. Pomoże to zrozumieć jak szybko odjeżdża Lechii rzeczywistość.

Stadion przy Traugutta

Tak, Lechia po spadku (bez względu na ligę) powinna wrócić na Traugutta. I to w pełnym porozumieniu z Miastem, na dodatek na bazie wspólnego planu powrotu na Letnicę. Bo na początku Lechia będzie potrzebowała T29 by odzyskać równowagę. Musi wrócić do domu, żeby wydobrzeć. Nie będzie to łatwe, sprzeciw Urzędu Miasta początkowo byłby pewnie duży, ale to nie jest pomysł pomysł przeciw stadionowi na Letnicy, a właśnie dla niego. Lepiej przeprowadzić to w sposób sprzyjający Lechii i docelowo zapełnić obiekt na Pokoleń Lechii Gdańsk na stałe, niż zaryzykować pozostawienie go na lata bez gospodarza. Duży stadion będzie jej potrzebny, jest wręcz niezbędny, ale wszystko w swoim czasie. Najpierw Lechia – w zmienionym już składzie osobowym – musi dostać zastrzyk adrenaliny prosto z trybun. Musi jak najszybciej ponownie poczuć swoją wartość, musi poczuć, że pod prawdziwym szyldem wciąż ma olbrzymie wsparcie. A tego nie da się w mojej ocenie osiągnąć tak szybko i z taką gwarancją efektu, jak pakując te 8 czy 10 tysięcy ludzi na T29. Piłkarze grający na tym obiekcie często wspominają rolę dopingu, jego wpływ na ich postawę i tym samym wyniki. Myślę, że dotyczy to nie tylko potęgowanego przez otoczenie stadionu zwykłego ryku. Chodzi też o zaangażowanie. Bywało, że co bardziej leniwi chcieli sprzedawać stojącym na Prostej „laczki” ( http://lechia.gda.pl/forum/watek/3086/1/ – polecam słynny wątek😁 ), ale gdy miał być ogień, to był ogień.

I po ten żar Lechia ma tam wrócić. To oczywiście również szukanie przewag nad rywalami. Widok rozsianych po olbrzymim stadionie na Pokoleń Lechii Gdańsk nielicznych w tej skali kibiców nikogo nie przerazi. To nie może tak wyglądać. Wrócić musimy też po to, aby podkręcić swego rodzaju „elitarność” trybun, bilet nie może być dostępny bez problemu. To już nie ten świat i nie ta epoka, żeby biec pod kasy, bo biletów zabraknie, ale wcale wiele się to różnić nie musi. Kilka tysięcy karnetów załatwi sprawę. Lechia (prawdziwa) nie musi obawiać się konkurencyjnych wydarzeń, nawet nie powinna biegać z biletami za ludźmi czy – o zgrozo – rozdawać je za darmo. Nie powinny być drogie, ale trudno dostępne już tak. To się uda, bo Lechia pozbawiona nowotworu ostatnich lat w rzeczywistości nie będzie mieć konkurencji. Po prostu nie ma drugiej Lechii, nikt nie da tym samym rady konkurować na „lechijność”. Bądźmy szczerzy, kina, koncerty czy spacery mogą zaczekać. Jest coś takiego jak dzień meczowy. Święto. To ciągle działa, ale żeby obchodzić święto, trzeba w nie najpierw wierzyć.

Myślę, że z dużą dozą prawdopodobieństwa powrót na Letnicę będzie związany z powrotem do ekstraklasy. Bo tam jest przyszłość Lechii. I nie należy się bać średniej widzów na poziomie kilku tysięcy, bo jeśli to będzie prawdziwa, właściwie odbudowana Lechia, to wartości powyżej 20.000 średniej nie będą problemem. We francuskim Lens mieszka 38 tysięcy ludzi, a stadion na 42 tysiące najczęściej jest pełen…

Po drodze czekać będzie jeszcze jednak ważne zadanie. Trzeba będzie wreszcie, choćby symbolicznie, przenieść ducha T29 na nowy obiekt. Za „pierwszym razem” nie zostało to właściwie przeprowadzone, ale problemem nie był brak świadomości czy nawet planów z tym związanych. Zabrakło czasu, ludzi, zabrakło normalnego trybu przejęcia i uruchomienia nowego obiektu, a wtedy wszystko było na wariackich papierach (jak bardzo wariackich przyjdzie jeszcze pewnie opowiedzieć).

Lechia musi Letnicę przejąć raz jeszcze. Może to być nawet dobre, bo nie jest to jak na razie w 100% stadion naszego klubu i wchodząc tam po raz drugi można to naprawić. To jednak temat na zupełnie inny tekst.

Jak się żegnać ze starym stadionem – ponad 3 godziny obchodów i pokazowy mecz. Kilka pokoleń piłkarzy grających na tym stadionie. 100 lat wspomnień.

Miasto Gdańsk i wsparcie dla Lechii

Rola Miasta po spadku się nie kończy, a zaczyna. Czas potraktować zasiedlenie stadionu na Letnicy poważnie. Tak, czas poważnie potraktować energię i potrzeby olbrzymiej rzeszy mieszkańców Gdańska. Dlatego Miasto Gdańsk powinno przestać płacić klubowi miliony „za frajer”. Dopłacanie do tego bajzlu przypomina wspieranie kogoś walczącego z nałogiem przez wręczanie mu codziennie rano 35 złotych. Najlepiej przed wejściem do Żabki…

Wsparcie w podnoszeniu się z upadku powinno polegać na umożliwieniu realizacji celu bez wpychania do rąk pokusy. Uważam, że Gdańska nie stać na płacenie 10 milionów za nic. Lechia nie powinna także szukać łatwego pieniądza. Dla poprawy wizerunku nasz klub powinien odmówić przyjęcia tych środków.

Trzeba szukać innych rozwiązań. Miasto musi mieć gwarancję pożytecznego wykorzystania środków, przy okazji pomagając Lechii w rozwoju, by nowy stadion mógł kwitnąć.

Jest lepsze wyjście dla obu stron. Gdańsk powinien wspierać Lechię pieniędzmi, według mnie powinno to być nawet więcej niż 10 milionów rocznie, ale cel musi być inny. Powinien to być rodzaj grantu, który Lechia będzie musiała przeznaczyć tylko i wyłącznie na budowę ośrodka szkoleniowego. I rozliczać tą kwotę na podstawie konkretnych wydatków, oczywiście z każdą fakturą do wglądu. Co do grosza. Byłby to projekt podobny do „Biało zielonej przyszłości z Lotosem”, ale w relacji klub-miasto. Całość można by rzecz jasna ubrać w promocyjne opakowanie, czemu nie. Niech się Gdańsk chwali, niech Lechia chwali Gdańsk. Taka forma wsparcia samorządu wobec klubu nie pozostałaby bez echa. Nie trzeba by się martwić o „zasięgi”. I chyba to byłaby wreszcie taka promocja, na jakiej Gdańskowi zależy.

Grill na meczach Lechii

Co biedna kiełbasa z grilla, czyli popularna „gięta”, ma do tego wszystkiego? Może niewiele, ale jako przykład działań w mikroskali, jakie mógłby podjąć walczący o zmianę postrzegania klub, można go pokazać. Chodzi o to, aby zrozumieć jakie relacje powinny łączyć klub i kibiców. Nie trzeba promocji na bilety, nie o to chodzi. Niska cena kiepskiemu produktowi nie pomoże. Trzeba zmienić jego jakość.

W tematach spożywczych kibice Lechii nigdy nie byli rozpieszczani. Obecnie nie jest lepiej. Może należy szukać sposobu na przejęcie kontroli nad ofertą przez klub? Przy powrocie na T29 nie byłoby to wcale trudne, bo nie krępowały by działań relacje biznesowe związane z obsługą cateringową na Letnicy. Wtedy można by podjąć próbę zaoferowania gastronomii „po kosztach”, by maksymalnie obniżyć ceny. Założenie mówi nam o tym, że Lechia nie szukałaby korzyści z tej oferty, ale za to dawała dodatkowy powód, by na stadion przyjść. Jestem przekonany, że ryzyko „utraty zysków na kiełbasach” zostałoby wyrównane przez wyższą frekwencję.

Zadanie jest wbrew pozorom bardzo skomplikowane, ale da się także w tym obszarze wypracować sprawność organizacyjną, która podoła wyzwaniu. Potem będzie już z górki, a jest o co walczyć:) Tak ludzie żyją:

Lechia należy do nas

Z dzisiejszej perspektywy to wszystko powyżej brzmi jak sen wariata. Nie musi jednak tak być zawsze. Są kluby, które właśnie tak działają. Tak, w dobie skomercjalizowanego i utopionego w kaprysach bogaczy futbolu. Tak, w dobie futbolowych międzynarodowych korporacji, jak Pacific Media Group, która właśnie kupuje GKS Tychy (a ma już kilkanaście innych klubów). W takich czasach kluby ciągle jeszcze potrafią działać w oparciu o stowarzyszenia, dobrowolnie powołane do życia organizacje skupiające kibiców. Członek stowarzyszenia nie jest w jakiejś części właścicielem klubu. Jest nim stowarzyszenie jako całość, jako organizacja. Jest on natomiast częścią społeczności, która wspólnie decyduje w jaką stronę ma podążać klub. Co jest dla jego rozwoju najważniejsze. Jakimi zasadami ma się kierować. Inaczej mówiąc – to kibice decydują jaki ma być ich klub. To Wy decydowalibyście kto ma zostać prezesem Lechii i jakie ma zadania do realizacji. Słabo?

Patrząc na otaczający nas świat, trudno zachować wiarę w ideały. Ale jeśli ciągle może tak funkcjonować Osasuna, Athletic, River Plate (i w zasadzie większość południowoamerykańskich klubów), Rapid Wiedeń, Panathinaikos to dlaczego nie my?* Jasne, najpierw potrzebna jest czarodziejska różdżka, żeby zamienić Adama Mandziarę w filantropa, który odda Lechię pod wrażeniem argumentów takich jak w tym tekście powyżej. Widziałem w życiu wystarczająco dużo, żeby nie mieć co do takich sytuacji złudzeń. Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, co nie? Taka historia miała miejsce we wspomnianym Panathinaikosie, gdy w 2012 rodzina Verdinogiannis zgodziła się na przekazanie ponad 50% udziałów na rzecz stowarzyszenia kibiców. U nas raczej nie przejdzie.

Coś jednak w najbliższych miesiącach nastąpić będzie musiało, dlatego nie można tracić nadziei, że nie czeka nas jakaś Pacific Media Group. Że nie wpadniemy w łapy innego cwaniaka z ambicjami czy choćby znudzonego menedżera piłkarskiego, bo i to się niektórym klubom z okolicy trafiło;) Może wyjdzie z tego coś pozytywnego? Problem polega na tym, że liczba cwaniaków maleje, gdy maleje wartość klubu. Gdy nie ma – jak to się pięknie określa – „potencjału”. Gdzie nie ma czego dzielić. I właśnie dlatego łatwiej jest oglądać spadek. I liczyć, że może kiedyś się uda. Niestety droga wiedzie tam tylko przez czyściec. Na początku nie musi być przyjemnie. Ale żeby spadać, też trzeba mieć jaja.

*- więcej na ten temat w kolejnym tekście

Marek Kosiński

Czytaj również:

Gramy wychowankami! Ale co to tak naprawdę znaczy?

 

Dodaj komentarz